Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/142

Ta strona została przepisana.

— I słusznie, bom tego nie uczynił!
— Poco się zapierasz?
— Wcale się nie zapieram i kłamać nie umiem.
— Byłeś w pałacu. Zaręczyłeś za nas, że nie przejdziemy do Lipowca. Pochlebiłeś im, obiecałeś użyć swego wpływu, żeby nas tu obdzierali dalej. Za to ci obiecano lepsze miejsce.
Krąg słuchających utworzył wkoło nich ścianę i wszyscy słuchali w milczeniu.
Dyzma to bladł, to czerwieniał z oburzenia. Gdy zaczął mówić, dyszał, jak po zmęczeniu.
— To wszystko jest fałszywe i przekręcone. Gdybyście się zechcieli zastanowić, tobyście przejrzeli, ale jesteście ślepi i głusi. Zaręczyłem za was, bom was miał za ludzi szlachetnych. Wyhodowała was ta fabryka, dawała chleb dla dzieci i starych — nie chciałem wierzyć, abyście dla kilkunastu rubli odstępowali pana Pusta w krytycznej chwili i urządzali z siebie licytację. O Micińskim, że buntuje do Lipowca, wiedział już dyrektor i wy wiecie. Więc jeślim skłamał, to tam, a nie tu, bom powiedział, że to plotka. A że mi obiecano lepszą posadę, tom na nią zarobił nie językiem i pochlebstwem, ale ot, temi rękoma.
— A dlaczegóż właśnie dano ci miejsce Micińskiego?
— A jakież miano mi dać? Przeciem nie tkacz, ani farbiarz. Dano to, które zająć mogę.
— Jeśli chcesz nam dowieść, żeś niewinny, miejsca nie przyjmuj!
— Dlaczego?
— Bo uwierzymy dopiero wtedy i pokażemy dyrektorowi, że mechanik nie parobek, aby go wyrzucano bez roku.
— Czy mi uwierzycie, czy nie, to mniejsza, bo ja już wam przestałem wierzyć, a boję się tylko Boskiego sądu i buntu przeciw władzy nie rozpocznę. Sługa powinien spełniać swój obowiązek, a jeśli nie spełnia, chlebodawca ma prawo go wydalić. Miciński ma to, na co zasłużył. Strony jego ja trzymać nie będę, bo niesłuszna, a posadę zajmę, bo nie mam prawa pryncy-