obowiązek spełnić, pracy dokonać i dosyć będzie miał zajęcia na tę swą ziemską drogę.
— Gdzieżby był postęp w takim razie?
— Właśnie wtedyby się zaczął. Wracając do książek, mylisz się, twierdząc, że koledzy z nich radzi. Biorą te traktaty, ale nie wierzę, by czytali, bo to fizycznie niemożliwe. Po dziesięciogodzinnej pracy mechanicznej żaden z nich nie zrozumie ani jednego frazesu z tych dzieł. Jeden czyta, jakby sieczkę rznął, bezmyślnie, drugi zaśnie przy pierwszej stronicy, trzeci zrozumie krzywo. Ci, którzy chwalą, wstydzą się przyznać, że są nieukami; ci, którzy milczą, czynią to przez prostaczy kult dla druku, ale książki twe ich nie zabawią, nie odświeżą po atmosferze fabrycznej, nie dodadzą im otuchy.
— Ty jesteś dziwnym wyjątkiem.
— Niestety zatem dla ogółu, bo czuję się zupełnie szczęśliwym.
— Nie możemy przecie traktować wszystkich czytelników jak dzieci i bawić ich bajkami i złudzeniami.
— Tak, świat teraz choruje na trzeźwość, rachunek, ścisłą naukę i badania. Złudy i bajki są w pogardzie. Dlaczegóż jednak każdy z tych trzeźwych żałuje młodości swojej? Czemu się jej nie wstydzi i nie pogardza? Przecie to wiek baśni, i wiary, i złudzeń i zapałów. A ja ci powiem, że zły jest ten, kto człowiekowi odbiera przedwcześnie jego wiarę i zapał, i nieziemskie ideały, a jeszcze gorszym jest ten, co traktatami o ziemskich zabiegach zasklepia ludzi w ciągłej myśli i zajęciu doczesnością. Traktatu godna tylko śmierć. Jednakże teraz wszystko naopak. Ludzie z życia uczynili sobie wieczność — tyle o nie namysłów — a z wieczności, dla wygody złego sumienia, uczynili mrzonkę. Ja zaś sądzę, że życie dla życia, samo w sobie niewarte nawet jednej broszury, i dlatego nie będę waszych książek czytał.
— Toś klasyczny egoista.
— Co do mego zbawienia — tak. W tym względzie nad wszystko o siebie dbam.
Babka nie wtrącała się do tej rozmowy. Usunęła się poza granicę światła lampki i słuchała uważnie. Po
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/159
Ta strona została przepisana.