tensyj i hałasów, a co dwóch ludzi, to trzy zdania. Myślałem, że z nami zostaniesz i chciałem się poradzić; co czynić.
Dyzma przez krótką chwilę poczuł pychę w sercu, potem szaloną chęć szyderstwa i triumfu. Poczerwieniał, głowę spuścił i milczał.
Gdy znowu twarz ukazał, miał oczy pełne łez, a na ustach uśmiech triumfu, ale nad samym sobą.
— Uczyń tak! — rzekł serdecznie — Idź do Niemców, wykłócicie się, wygadacie, przemów po bratersku, w żart kwestję obróć, i razem zgodnie wybierzcie śpiewy do nauki. Jeśli zechcą parę pieśni więcej po niemiecku, czyż warto się spierać? Melodje ich są śliczne. Za to innym razem oni się zgodzą na wasz wybór. Mnie się zdaje, że to taka łatwa rzecz spokój i zgoda.
— Tak, tobie. Dla ciebie Niemiec brat. Ty wśród nich czujesz się, jak u siebie. Nie rozumiesz nienawiści czystego szczepu.
— Owszem, rozumiem, że zalety ich kolą was w oczy, a wady są zupełnie inne, niż wasze, więc nie macie do nich tej sympatji, co do swoich. Myślę jednak, że lepiejby zamiast nienawidzić, zalety przejąć, a wady ze swojemi porównać.
— Proszę cię, Dyzma, pójdź ze mną do nich!
— Nie, Józefie, radę ci dałem z serca, takbym sam postąpił, ale działać już nie chcę.
— Pan Rudolf ci zabronił?
— Nie, ale jużbym ci nie pomógł. Gwiazda moja zgasła. Zdeptaliście mnie, teraz czujecie, żeście niesprawiedliwi byli. Gdybym znowu wystąpił, byłby wam wstyd przyznać się do winy, więc wbrew swemu sumieniu upórby wami władał. Wolę was i siebie na to nie narażać.
— Więc się usuwasz stanowczo?
— Od rady we cztery oczy nigdy. Od przodowania — tak. Ostatnim chcę być i cichym!
Balcer wstał i począł się żegnać, zawstydzony nieudatną próbą. Dyzma go do drogi przeprowadził i pozostał o płotek wsparty, nucąc coś zcicha.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/161
Ta strona została przepisana.