od niejakiego czasu widział ich i słyszał. Ocknął się, a zbyt słaby do ruchu i głosu, żył tylko oczyma i słuchem. W zmęczonej, pustej jego głowie te pierwsze wrażenia odciskały się niezatarte niczem.
— Pilnuje go też pan, jak brata. Tydzień bez roboty zmarnować, to ciężko!
— Bodaj zawsze takie marnowanie! Panna Teofila też tyle nocy się męczy, a nie narzeka. Jeśli żyć będzie, to nam Bóg da sowitą nagrodę.
— Musi być bogaty?
— Nie wiem; chciałbym, żeby był dobrym.
To były ostatnie słowa, które chory dosłyszał i zapamiętał. Natychmiast sen go ogarnął i zaczął pocić się silnie. Rano spał, spał i w południe; wieczorem był uratowany. Jednakże przebył jeszcze u Kryszpinów dwa tygodnie, nim odzyskał siły. Teofili już wcale nie widywał, Dyzmę chwilowo wieczorami. Bawiła go staruszka.
Gdy nareszcie mógł odejść, Dyzmę za szyję objął i zapłakał.
— Czem ja wam zapłacę? — rzekł. — Weźcie moją kamizelkę z pieniędzmi, a dajcie mi swoją.
Kryszpin począł śmiać się serdecznie.
— Pieniądze to istna manja świata! Ja zaś lubię handel zamienny. Dałem wam opiekę, oddajcie ją innemu w podobnej potrzebie.
— Oddam, przysięgam! A was zapamiętam do śmierci. Do zobaczenia!
Odszedł, i Dyzmie rychło wyszedł z pamięci.
Przypadkiem posłyszał tylko w fabryce, że Niemiec w miasteczku przystań najął i zaledwie kra spłynęła, sprowadził pięć olbrzymich berlinek. Okazało się tedy, że był to człek zamożny i wytrawny handlarz; ludzie poczęli mówić, że Krzyszpinowie mieli dobry węch takiego trzymać i leczyć, i że się im to grubo opłaciło.
Wogól i mówiono o nich wiele. Żyli na uboczu, uchylając się od zebrań i towarzystwa, chociaż niechęć osłabła i była na wygaśnięciu. Dziwowali się ludzie, że Dyzma w święto był ubrany jak panicz, w roboczy dzień zawsze był pierwszy na stanowisku, pomimo na-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/164
Ta strona została przepisana.