mu nie dogodzę, snadź nie dosyć pracuję, a ja tego nie chcę.
— Pochwalże go, panie Rudolfie! Niech się uwolni od swego ślubu.
— Nie zwykłem chwalić bez racji — rzekł Ulm tonem, przecinającym kwestję i wyszedł na podwórze.
Brück sięgnął do kieszeni, ale Hertha ruchem gwałtownym powstrzymała go. Rzetelne przerażenie odbiło się w jej oczach. Wyciągnęła do Dyzmy rękę i rzekła z uśmiechem:
— Fabryki mnie zawsze nudziły; dziś, dzięki panu, zrozumiałam ich duszę i serdecznie dziękuję za opowiadanie. To bardzo, bardzo ciekawe i mądre!
Po córce stary podał też Dyzmie rękę i mocno uścisnął.
— Szczęść Boże w pracy, ale mi pana żal! No, do zobaczenia!... Nie tracę nadziei.
Wyszli. Dyzma drzwi zamknął, klucze odniósł i poszedł znowu błąkać się nad rzeką. Tam przy mieszkaniu ślusarza spotkał Teofilę, która go zatrzymała u płota.
— O Jezu, jaki pan piękny w tem świątecznem ubraniu! Łuna od pana bije.
— Panna Teofila komplementa mi mówi, jak dziewczynie. Gdyby człowiek na piękność pracował, toby warta była wspomnienia, ale że to bez pracy, przypadkiem na człowieka przychodzi, więc nie warto wzmianki.
Dziewczyna westchnęła żałośnie, a on, by rozmowę zwrócić, rzekł:
— Gdzie się też nasz Abel obraca?
— Abel! Wielka sztuka! Ja wiem. Onegdaj dwie berlinki szmat dostawił do papierni lipowieckiej, a teraz ładuje tam cegłę i wódkę.
— O! A skąd panna Teofila wie o tem?
— Bo już pięć razy był u nas.
— Nowina! Będzie wesele, panno Teofilo! — uśmiechnął się.
— Ale, zaraz, jutro! — burknęła ze złością. — Powiedziałam mu, że kocham innego, a on mi na to, że nawet słyszał, że jestem pana kochanką. Powiadam NA WYŻYNACH.
U
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/167
Ta strona została przepisana.