mu, że nie chcę iść zamąż, a on na to, że co tydzień będzie wstępował, pytając, czy już zmieniłam to postanowienie. Powiadam mu zeszłym razem, że brzydzę się łotra, a on mi przynosi świadectwo od księdza, że zmienił wiarę! Takiej smoły świat nie znał...
— Toć i zjedna pannę Teofilę.
— Zjedna — powtórzyła dziewczyna, zakładając ręce na piersi i patrząc z pod brwi wdal. — Licha wygrana zjednanie. Miłość strasznie boli, a ten ból mi najdroższy! Ojciec gada, że z Albem będę szczęśliwa. Co ojciec wie? Cudze kochanie wygodne, a własne miłe, choć boli! Pan mnie nie rozumie, ale dalibóg tak, prawda!
Przejrzysty zmierzch zapadał. Rzeka była zielonawo-srebrna, a z gęstwiny za rzeką koncert rozpoczynały słowiki. Umilkli oboje, a myśl i dusza Kryszpina daleko odbiegła. Począł na niebie szukać pierwszych gwiazd i marzyć, że kochanie jest taką iskrą zapaloną na niebie, niedościgłą i nieuchwytną, światem dalekim i tajemniczym, dokąd może śmierć zaniesie duszę i ukołysze...
Istotnie gwiazd kilka ukazało się nisko, a Teofila zaczęła zcicha nucić:
Czegoś oczki zapłakała, dziewczyno moja!
Tegom oczki zapłakała — nie będę twoja!
Śpiew ten do reszty Dyzmę rozmarzył. Nie uważał, że głowa dziewczyny zbliżyła się ku jego głowie, że rękę zarzuciła mu na ramię. Dopiero otrzeźwił go pocałunek gorący, który uczynił mu wrażenie palącej pieczęci na skroni, wypędził mu krew na twarz.
Odsunął się i nie ośmielił spojrzeć. Teofila też rękoma zakryła twarz i stała, odurzona własnym wybuchem.
Milczenie było kłopotliwe i ciężkie. Nareszcie Dyzma się odezwał, usiłując nie zdradzić tonem:
— Cały dzień próżniaczę na spacerze, a babka sama w domu. Dobranoc pannie Teofili! Proszę powiedzieć ojcu, żeby przyszedł na robotę trochę wcześniej,
bo warsztat Millerowej musimy narządzić do dzwonka. Kobieta nie powinna mieć mitręgi, bo ma trzy gęby do karmienia.