Podał jej rękę przez płot, uścisnął i odszedł. Był ledwie na drodze, gdy posłyszał za sobą kroki i poznał Abla.
— Niedziela, więc przyszedłem do was w gościnę. Mam też trochę interesu.
— Służę wam.
— Myślę, że w tych stronach długo zabawię. Handel żywy i niema konkurencji. Wypadnie ożenić się, bo stołować się w miasteczku drogo kosztuje i karmią człowieka, jak psa. Będzie wam na rękę, gdy wezmę tę Teofilę? Co?
— Mnie? — zdziwił się Dyzma.
— A no! Chcę wam wygodzić. Ona nie dla was, a dokucza. Wyswobodzę was!
— Mówicie od rzeczy. Tefila jest zacna dziewczyna i gospodarna i posażna. Myślałem, żeście rozumny człowiek, i wierzycie oszczerstwom. Gdyby między nami coś było, tobym się z nią ożenił.
— Wy! A toć jesteście siostrzeńcem pana Fusta, Holendry będą wasze!
— Kto wam nakładł w głowę podobnych rzeczy?
— Oho. to prawda! Żydy gadają.
— To fałsz. Tyle mam w Holendrach, co i wy! Więc stanowczo żenicie się z Teofilą?
— Tak prawie jak pewno. Jeszczem tylko nie miał czasu do waszego księdza się przepisać.
— Zgadzacie się na to?
— A czemu nie? Ja w mojej robocie do żadnego kościoła nie mam czasu chodzić. Kobiety o byle co robią kram i łzy leją. Jakbym swojej nie ustąpił, toby mi nie dała spokoju. Jeszcze szczęście, że ta mi nie kazała fajki się wyrzec i piwa. Przed ślubem trzeba ustępować!
Dyzma westchnął i nie odpowiedział nic.
— Więc Holendry nie wasze będą? Szkoda! Ja mam wielki sekret; innemu sprzedałbym, wam ustąpił bym darmo. Życie mi uratowaliście...
— Co takiego?
— Wiecie, że Lipowiec może zostać na suchem?
— Jak to?
— Ano bez wody i bez rzeki.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/169
Ta strona została przepisana.