— Co ci? Mówisz, jak lunatyk; „zapewne“, „może być“ — jakby tu nie o nas chodziło!
Spojrzała bystro w oczy bratu, a on poczerwieniał lekko i wzrok spuścił. Brück roześmiał się i poklepał go po ramieniu.
— Słowo daję, Rudi, wyglądasz na zakochanego! Poznałeś kogoś zagranicą? Przyznaj się?
— Takie brednie! — ruszyła ramionami Tony. — Chodźmy tam... hu, jak tu zimno!
Weszli do sali pośmiertnej. Lokaj Brücków wniósł za nimi wieńce, które pani położyła u stóp katafalku. Potem spojrzeli na dekorację sali, na zmarłego i wyszli.
Po chwili podano obiad. Mężczyźni zaczęli mówić o wspólnych znajomych i stosunkach, ale Tony uparcie wracała do interesów.
— Wyślij depeszę do rejenta z zapytaniem o testament! Nie pojmuję twojej opieszałości!
— Czegóż mam się gorączkować? Po pogrzebie pojedziemy do Warszawy i rzecz się wyjaśni. Przecie ani ty, ani ja nie jesteśmy nędzarzami, ani nas stąd nikt nie wypędza.
— Zwarjowałeś! Ja chcę wiedzieć, co mam.
Rudolf zimno się uśmiechnął.
— Część prawną po matce już wzięłaś. W Holendrach jest tylko część moja i Fusta, którą może zapisał na cele dobroczynne.
— Jak to? Żadnej, części nie brałam! Te trzykroć to był mój posag, przeznaczony przez ojczyma. Pozostałem podzielimy się na połowę.
— Tak sądzisz? — rzekł ironicznie. — Pozwól-że mi zatem wziąć także posag... przed działem!
Rumieńce uderzyły na twarz Tony. Brück popatrzał na nią i skrzywił się z niesmakiem. Rozparł się na stole i obserwował drwiąco rodzeństwo. Pomimo dwuletniego wpływu żony pozostał burszem i lekkomyślnym. W Lipowcu ona rządziła wszystkiem, a on oszukiwał ją pokątnie i romansował z córkami oficjalistów, lub hulał u ojca w Berlinie.
— Przeczuwałam, że zechcesz mnie skrzywdzić! — wybuchła Tony. — Ale pamiętaj, że umiem też rachować i swego dopilnuję!
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/194
Ta strona została przepisana.