drugim tego nie zadawaj!“ I ot, tak robiłam, zgryzłam złe myśli, i Bóg mnie nagrodził tą drobiną. Mam znowu kogo kochać, wolno mi znowu być szczęśliwą.
Wyjęła dziecko z kołyski i całowała je, do piersi tuląc.
Dyzma umilkł. Mówiła prawdę. Zamyślił się, głęboko w serce wpadło mu jej słowo. Już nie śmiał wspominać o odejściu. Powrócił do pracy, odzyskał trochę otuchy i prosto ludziom patrzał w oczy.
Parę razy ofiarował się ludziom z pomocą, z usługą, wyręczył w nocnej służbie chorego lub słabego wynajdywał najbiedniejszych i dzielił się z nimi groszem i chlebem, powoli zjednywał ich sobie. Zaczęto go nawet wyzyskiwać, korzystać; poddawał się, nigdy dosyć nie mając trudu.
Wreszcie najniechętniejsi musieli umilknąć. Godzien ktoś do niego zabiegał, o coś prosząc; zaczęli go witać uśmiechem, zapraszać do siebie. On sam czuł, jakby się podnosił z ciężkiej choroby.
Cztery miesiące starania i poświęceń, a już znowu był zwycięzcą i odzyskał wiarę w siebie.
— Słuchajcie-no — rzekł mu raz Abel — a toście cudu dokazali! Cały ten naród do was idzie, jak muchy na miód. Gdybym was nie znał, tobym powiedział, że szachrujecie w magazynach, ale wy nawet mnie, swemu kmotrowi, nie darujecie funta, więc chyba znacie praktyki czarnoksięskie.
Pierwszy raz oddawna Dyzma się roześmiał.
— Czują, żem im z serca życzliwy! — odparł.
Abel, który. dozorował osobiście wyładowywania berlinki ze szmatami, fajkę zapalił i rzekł po chwili namysłu:
— Macie wy kogo znienawidzonego?
— Nie.
— To wam zazdroszczę! — zamruczał Niemiec ponuro. — Ja mam. Dajcie mi radę, jaką śmierć zadać waszemu Brückowi?
— Oszaleliście! Wierzycie przecie żonie...
— Wierzę, alem przysiągł go sprzątnąć.
Spojrzał na Dyzmę, a ten aż się przeraził wyrazu tych bladych, zimnych oczu.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/221
Ta strona została skorygowana.