Pani Tony przypadła do niego, załamała ręce, skamieniała ze zgrozy. Olekszyc posłał pierwszego z brzegu gapia po policję do miasteczka.
— To jest mord. Poszedł do Ablów w nocy, zadusili go i wrzucili do rzeki. Gdzie Kryszpin? Przyprowadźcie go!... On coś wie!
— Mogę teraz do Lipowca nie wracać! — zamruczała pani Tony. — Nie mam dziecka!
Coraz większe zbierało się zbiegowisko. Nikt o robocie nie myślał, warsztaty stanęły. Po godzinie tysiąc ludzi było na placu. Przybyła policja, spisano protokół.
Kryszpin zeznał, że będąc w nocy nad rzeką, posłyszał plusk i dojrzał płynącego z wodą człowieka. Skoczył tedy w nurt i wydobył go. Był bardzo blady, gdy to opowiadał, i mówił niechętnie. Urzędnik policyjny bystro mu w oczy patrzał, tym wzrokiem do reszty go odurzając.
Po chwili wszyscy wlepili oczy w Kryszpina, zaczęto szeptać o Teofili, i nim zwłoki przyniesiono do Lipowca, opinja ludzka już wydała wyrok.
Olekszyc opowiedział spotkanie Brücka z Dyzmą, przestrogę i groźbę tego ostatniego. To przekonało wątpiących. Mordercą mógł być tylko on. Utopił, a potem dla odwrócenia podejrzeń wyłowił i dał znać.
Zawrzało w całej okolicy. W dzień pogrzebu sędzia śledczy wezwał Dyzmę do siebie. Gdy tam szedł, — smutny był; uważali to wszyscy, utrwalając się w swem przekonaniu. Sędzia już przesłuchał Olekszyca i Ablową. Abel tegoż rana odpłynął z berlinką. Dyzma powtórzył swą opowieść.
— A dlaczego byłeś nad rzeką tej nocy?
— Noc piękna, poszedłem na przechadzkę.
— A z wieczora groziłeś panu Brückowi?
— Nie; prosiłem, by tam nie jechał.
— Dlaczego?
— Bo mi Ablowa oddawna uskarżała się na nartręctwo pana Brücka.
— Ablowa była twoją kochanką?
— Nie, nigdy.
— Więc dlaczego się nią opiekowałeś? Ma przecież męża do obrony i opieki.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/224
Ta strona została przepisana.