— On cię nie znał i jest teraz tak nieszczęśliwy! Sam jeden, bez opieki, w więzieniu.
— A kto zaręczy, że nie winien?:
— O nie, nie! On dobry, on mnie tak kochał! Teraz myśli, że i ja go opuściłam!...
— Czego chciał, to ma. A że jest głupi lub szalony, to nie nasza wina. Dosyć o tem! Wiesz, jak mnie drażni, gdy czego bezsensownego żądasz, jak dziecko!
Elżunia umilkła pokornie. Płakałaby, ale i płacz go drażnił, więc cichutko dławiła łzy i wmawiała w siebie, że tak, jak on chce, jest zapewne najlepiej. Coraz częściej teraz wspomniała Dyzmę w myślach swych samotnych, tęskniła do niego, chciałaby go przejednać, opowiedzieć swe uczucia, spytać o radę. Do Franka pisała po ślubie, otrzymała nierychło list krótki i suchy; na marginesie papieru rzucony był szkic techniczny. Nie odezwała się więcej, zasmucona do głębi duszy.
Najboleśniejszą jednakże dla niej rzeczą była kwestja wyznania Rudolfa. Przed ślubem uroczyście jej obiecał zmianę wiary. Mieli pojechać do Włoch, w Rzymie odbyć ten akt, spędzić parę miesięcy w podróżach. Dojechali zaledwie do Drezna, gdy interesa wezwały go z powrotem. Teraz nieśmiałe jej wspomnienia i wzmianki zbywał obojętnie. Właściwie żadnej wiary nie posiadał, nigdy do Boga się nie odzywał, nigdy o Nim nie myślał. Elżunia modliła się za niego i za siebie, wyczekiwała cierpliwie, że słowo dane przypomni, zresztą czuła, że żadnego wpływu i mocy nad nim nie ma.
Czasami zapytywała sama siebie: Dlaczego ją poślubił? Nie czuła już kochania w jego czynach i słowach. Pałac mężowski był dla niej złotą klatką, nie miała żadnego towarzystwa i mało zajęcia przy licznej i wyborowej służbie.
Odwiedzała chorych i ubogich, ale Rudolf po niejakim czasie zabronił jej tych wycieczek, bo widząc nędzę i dzikość, poczęła go prosić za każdym, i musiał jej wciąż odmawiać. Drażniły go te opowiadania. Ustępstwa i złagodzenie przepisów nazywał wstępem do ogólnego rozprzężenia, a instytucje dobroczynne finansową ruiną.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/229
Ta strona została przepisana.