że jej to obiecał. Rana głupstwo. Co innego go boli! Teraz trochę zasnął.
Stary pochylił się nad nim.
— Biedaku! — szepnął. — Dwuch nas osierociało dzisiaj. Nie rozstaniemy się nigdy!
W oczach zakręciły mu się łzy, więc się odwrócił i wyszedł prędko.
W Holendrach zniknięcie Olekszyca sprawiło panikę. W kantorze o tem tylko mówiono. Balcer i Miciński odchodzili od zmysłów, gdyż niedawno wyłudził u nich pożyczkę kapitalików, zdobytych długą pracą.
Skin dowodził, że rachunki zakupów, które załatwiał, były fałszywe, majstrowie się przyznali, że opłacali mu się, ponieważ wciąż groził wydaleniem. Posypały się zeznania, skargi, reklamację — oburzenie wrzało także przeciw Rudolfowi.
— W Lipowcu tego Kryszpin pewnie nie zrobił! — zauważył ktoś w tłumie.
— Oho, Kryszpin! — podniosło się zaraz dziesięć głosów tonem dumy. — Kryszpin dałby duszę za ostatniego palacza.
— Może wróci do nas teraz, gdy Lipowiec caput!
— Dałby Bóg!
— Oj, ludzie! — ozwał się stary Skin. — A dawneż to czasy, gdyście plwali na niego?
— Kto plwał? Ja nie!... Ja nie!... Ja nie!...
Winny, jak zwykle, był nieobecny.
— Plwał ten, kto mu nie wierzył w zarządzie oberżą i sklepem. Olekszyc był zaufańszy, aha, prawda!
— Tyś sam nie wierzył — burknął Balcer zawstydzony.
Od słowa do słowa, sprzeczka się skończyła obelgami i zerwaniem przyjaznych stosunków.
Rudolf, wracając na obiad, uśmiechał się złośliwie na myśl, jak tą wiadomością siostrze dokuczy, ale z twarzy poznał, że już wie o wszystkiem.
— Twój Olekszyc tęgo gdzieś zmyka. Trudno go będzie napędzić! — rzekł ironicznie.
— Byle ciebie to drogo nie kosztowało! — mruknęła.
— Mnie?
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/264
Ta strona została przepisana.