— Naco mu sumienie? Coby z niem robił? Taki pan obejdzie się bez tego zbytku. Albo to potrzebne do rachunków, albo zarządu fabryką?
— Ja myślę jeszcze raz z prośbą do niego pójść. Niech mi pozwoli chociaż raz na tydzień dzieciakiem się nacieszyć.
— Wydrwi pana i z niczem odprawi.
— Ale powinienem spróbować — dla Elżuni.
Myśl ta nie odstąpiła go i zaraz nazajutrz zameldował się u Rudolfa. Ułożył sobie w myśli całą mowę, ale gdy próg przestąpił, zapomniał.
— Czem panu mogę służyć? — spytał go Rudolf.
Tony utkwiła w nim swe świdrujące oczy i odbierała resztę śmiałości.
— Chciałbym dziecko zobaczyć! — rzekł prosząco.
— Śpi już! — odpowiedziała Brückowa krótko.
— To może jutro, czasami, choćby chwilowo!
— Nie, muszę odmówić! — odparł Rudolf. — Niedobrze dla dziecka, gdy jest pod różnemi wpływami. To bałamuci i utrudnia kierunek.
— Ależ ja go niczego złego uczyć nie będę!
— Pojęcia o złem i dobrem bywają bardzo różne. Chcę wychować syna wedle swych poglądów i zasad. Pokątne odwiedziny pana zrobiły już dość złego.
Dyzma nie zdołał, więcej prosić. Zmrożony, boleśnie dotknięty, wstał, by odejść, gdy Rudolf się znowu ozwał:
— Więc stanowczo Lipowiec nie da mi opału?
— Musimy szczędzić lasy na swoje potrzeby.
— To jest frazes. W istocie, umyślnie mi dokuczacie. Kto żąda przysługi, powinien na nią zarobić. Gdybyś pan zechciał, miałbym drwa.
— Gdybym zechciał, mógłbym oddać wszystko swoje. Ale drew, mnie przeznaczonych, za małoby było na ogrzanie jednego kotła.
Rudolf poczerwieniał.
— Nie proponuję też panu ustąpienia swych drew, ani m alwersacji z cudzem dobrem. Mówię, że interes przyszedłby do skutku, gdyby go pan dobrze Brückowi przedstawił.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/272
Ta strona została przepisana.