To się wszystkim podobało. Zaczęli Holendry szacować i dzielić. Przytem jeden drugiego usuwał od praw do spadku, wynajdując różne grzechy, wady i braki.
Nakoniec dzień wielki nadszedł. Rano rejent przyjechał, po obiedzie wezwano do pałacu dwudziestu starszych z fabryki. Wprowadzono ich do sali, gdzie rejent już był, popijając spokojnie kawę i przyglądając się im w miarę, jak zajmowali miejsca. Obok niego siedział Rudolf, na nikogo nie patrząc, ponury, i Tony, której świdrujące oczka nie schodziły z koperty, leżącej obok prawnika.
— Czy to już wszyscy?
— Dosyć dla rozniesienia treści tego papieru po całym kraju! — mruknął Ulm.
— Pan Fust tego właśnie chciał. A zatem możemy czynność rozpocząć.
Rozłamał powoli pieczęć i mówił:
— Testament ten napisał pan Fust osobiście na rok przed śmiercią, z własnej woli i namysłu, przy czem byłem świadkiem ja i mój pomocnik. Obaj podpisani. Jest to dokument niezwalony wobec prawa, a jako ostatnia wola szanownego obywatela, godzien uznania. Zawiera zaś co następuje:
„Ja niżej podpisany, Franciszek Fust, właściciel prawy i jedyny zakładów fabrycznych i majątku Holendry, będąc zupełnie zdrów na ciele i umyśle, tą własnością moją rozporządzam:
„A mianowicie, zapisuję na wyłączną własność i władanie majątek i fabrykę synowi siostry mojej, nieżyjącej Anny, Dyzmie Kryszpinowi, na następujących warunkach:
„Zalecam, aby Dyzma Kryszpin jak dotąd wychowywał i kształcił swe młodsze rodzeństwo, a także im, wedle swej woli i zrozumienia, wypłacił część pewną, któraby nie naruszała całości Holendrów.
„Dane przeze mnie Dyzmie Kryszpinowi za życia 50 000 rubli nie powinny być zamieszczone w rachunku; jest to wynagrodzenie za nędzę, którą bez szemrania znosił, za jego dla mnie życzliwość, mimo pogardy
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/276
Ta strona została przepisana.