— Ano... i owszem. Znam pana Brücka. Tymczasem przygotuję papiery.
Rejent Bełkocki począł pisać i nikt mu skupienia nie przerywał. Tony zbierała drogocenne sprzęty, obdzierała dom, a Rudolf, zamknięty u siebie, porządkował papiery, lub zamyślony ponuro, patrzał w przyszłość z rozpaczą i upokorzeniem.
Nareszcie nadszedł wieczór. Rejent począł się niepokoić w miarę upływających godzin.
— Naradzają się z Brückiem! — myślał.
Mylił się. Dyzma nie radził się żywych, ale grobów na cmentarzu w miasteczku.
Podano już światło do salonu i rejent rozmyślał o spoczynku, gdy rozległ się turkot na ganku.
Stary drgnął i oczy wlepił we drzwi.
Po chwili wszedł mężczyzna wysoki i szczupły, jasny blondyn, o kędzierzawej, bujnej czuprynie i twarzy bardzo poważnej i pogodnej, którą rozświecały oczy bardzo piękne, o spojrzeniu prostem i dziwnie promiennem. Jakaś łuna szczęśliwości i dobra biła z tych rysów, które, raz ujrzawszy, trzeba było zapamiętać i pokochać.
Skłonił się i rzekł z uśmiechem łagodnym:
— Przepraszam, żem się zaraz na wezwanie pana nie stawił. Jestem Dyzma Kryszpin.
— Bardzo mi przyjemnie. Rejent Bełkocki.
Podali sobie ręce i jurysta aż się sarm zdziwił, jak odrazu poczuł sympatję dla tego człowieka.
— Mam panu do zakomunikowania wolę i rozporządzenie pana Fusta. Zapewne zna pan treść, ale jestem obowiązany odczytać akt.
— Owszem, służę panu!
Usiedli, rejent w cieniu, Dyzma w samem świetle lampy i rozpoczęło się czytanie.
Twarz słuchającego była spokojna, snadź wiedział już wszystko i wiedział, co czynić ma.
Gdy rejent skończył, spojrzał ku niemu i podał dokument.
Dyzma popatrzał na pismo, chwilę pomyślał i nagłe podnosząc oczy z wyrazem niepokoju i prośby, rzekł:
— Czy ja, panie, spadku tego zrzec się nie mogę?
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/281
Ta strona została przepisana.