Bełkocki narazie nie zrozumiał.
— To jest, ma się rozumieć, dokument mocny — rzekł, wlepiając w niego oczy.
— Ja wiem, ale przecie ja to dobro ustąpić mogę... za życia... zaraz?
— To jest... naturalnie... pana prawo, ale...
— Więc jabym chciał to uczynić — prędko wtrącił Dyzma.
— Pan chce zrzec się spadku?... Na czyją rzecz?
— Na rzecz pana Ulma, jeśli na moje warunki przystanie!
— To jest... bardzo szczególne... i nie rozumiem pana.
— Pan pozwoli objaśnić. Urodziłem się ubogim i wychowano mnie na pracownika w szarym tłumie. Wcześnie straciłem oboje rodziców, chowała nas troje babka... święta. Teraz z trojga zostałem sam jeden. Siostrę pochowałem, brat dostał pomięszania zmysłów, nic m u już nie trzeba, biedakowi. Więc mogę przecie z czystem sumieniem spadku się pozbyć. Nie prawdaż?
— To jest... nie masz pan z kim się dzielić, ale co do zrzeczenia, to myślę, że pan podejrzywa ze strony pana Ulma możliwość procesu, nie jest pan pewny swej własności i woli pan należność otrzymać w gotówce. Ale to jest mylne pojęcie, dokumentu tego nie obali nikt.
Dyzma się uśmiechnął.
— Ależ ja, panie, ni Holendrów, ni gotówki nie pragnę. Na co mi one? Tyle ciężaru, obowiązków i odpowiedzialności na te kilkanaście lat tutejszego życia! A tobym szalony był i głupi tego pragnąć i to brać! Pomyślałem, że pan Ulm to kocha, w tem zakłada swe szczęście, nie rad się pozbywa, więc może mi za tę cenę ustąpi to, o com go napróżno przedtem błagał: ustąpi mi swego synka, dziecko mej zmarłej siostry, które mi ona powierzyła w chwili skonania. Będę je chował i kochał, i będę je uczył, że mu kiedyś sądzono magnatem być, wielkim i możnym, żeby potrafił po Bożemu ten obowiązek wypełnić, zadania swego dokonać. Mnie wolno się od tego ciężaru uchylić, a jemu już nie będzie wolno. Przygotuję go do tej myśli.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/282
Ta strona została przepisana.