Zapaliły mu się oczy wewnętrznym zapałem i mówił dalej, coraz śmielej:
— Jam na możnych patrzał z pośród szarej masy, mój sąd ćmiła może stronność, ja nauki nie mam, ni tradycji panowania, jabym błądził w rządzie, ale to dziecko da mi Bóg dobrze pokierować, duszę jego wykształcić, umysł przygotować, żeby, gdy stanie do swej pracy, stanął dojrzały i mądry w Bogu. Tego ja pragnę od pana Ulma, a zrzeknę się mych praw z radością!
Rejent oczu z niego nie spuszczał i myślał, że śni.
— I to pana jedyny warunek? — spytał głosem zdumionym.
— Jedyny. Z pieniędzy niech mi wypłaci tylko owe 50.000.
— Pan je przecie już otrzymał.
— Nie. Znalazłem wprawdzie tę kwotę w starej księdze, którą mi pan Fust przed śmiercią podarował, alem je panu Ulmowi zwrócił, nie wiedząc, czy dla mnie były przeznaczone.
— Aa!... I pan Ulm je zatrzymał?
— Tak jest. Oprócz tego wymagam, aby spełniony był legat na szpital i owe tysiąc rubli wypłacone grabarzowi. To wszystko, com postanowił.
— Daruje pan, ale podejrzewam, że pana co do mocy testamentu uprzedzono. Raz jeszcze zaręczam panu, że dokument jest prawomocny, a Holendry pan Fust cenił na miljon. Miech się pan nad tem dobrze zastanowi!
— Cieszy mnie to, bo może pan Ulm tem chętniej spełni mój warunek. Panie — dodał błagalnie — użyjcie nań swego wpływu, przedstawcie moją prośbę życzliwie. Od zdania pana wiele zależy. Ja jutro tu wrócę po ostateczny rezultat... Oby był pomyślny!
— Pan daruje, ale to szaleństwo! Pan tego stokrotnie pożałuje.
— Ja! Fortuny ziemskiej? A tobym szalony dopiero był takiej marności pragnąć!
— A jeśli pan Ulm się nie zgodzi?
Trwoga mignęła na twarzy Dyzmy.
— Bóg mnie tylekroć doświadczał... Może mi tego oszczędzi w Swej łaskawości! — szepnął zgnębiony.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/283
Ta strona została przepisana.