— A co! — wykrzyknęła z triumfem Tony. — Jeden Olekszyc go znał, gdy namówił Rudolfa na odebranie mu tego dziecka. Jeden Olekszyc był mądry! Więc zostajemy tutaj. Ach, i ja napróżno zerwałam jedwabne tapety w gabinecie!
— Chciałbym zobaczyć pana Rudolfa.
— Zaraz go tu przyślę. Tyle próżnej zgryzoty ten głupiec mi sprawił. Ale w takim razie chcę raz oddzielić moją część i wiedzieć, co posiadam. Muszę się z Rudolfem stanowczo rozmówić. Dosyć długo mnie krzywdzono.
— Za pozwoleniem, tu o pani mowy niema!
— A więc będzie mowa! — syknęła, wychodząc.
Wpadła do pokoju Rudolfa i wyrecytowała nowinę, dysząc z gwałtownego wrażenia.
Pobladł i poczerwieniał, chwilę uszom nie wierzył, potem dziko się roześmiał.
— Aha! Przecie ja go w ręku mam. Naraził mnie na afront, na upokorzenie, zachwiał me stanowisko, postawił na skraju nędzy! Ja mu teraz zapłacę!
— Zwarjowałeś!... Co czynić zamierzasz?
— Propozycję jego odrzucę i chłopiec będzie protestantem. On się ośmiela mnie warunki dyktować, ten chłystek!
Sapał i parskał złością ślepą.
Tony założyła ręce na piersiach i dała mu się wygadać. Wreszcie rzekła:
— To wszystko jest głupie. Jutro on będzie magnatem, a ty chłystkiem. Z twojej zemsty ludzie uczynią słuszne pośmiewisko i nic więcej. Zginiesz na święcie, będziesz niczem, zerem! I każdy jemu słuszność przyzna. Raczej Bogu podziękuj, że masz do czynienia z idjotą, i oddaj mu dziecko, nim się opamięta i pojmie, co traci, bo wtedy niezawodnie się cofnie.
— Nie chcę. Całe życie mi dokuczał, nie ustąpię mu.
Lokaj wszedł.
— Proszę pana, mechanik przyszedł. Chce się widzieć koniecznie.
Tuż za tym meldunkiem mechanik Niemiec wsunął się do pokoju i oznajmił:
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/285
Ta strona została przepisana.