tobie śladu! I poprzysiągłem sobie nie wziąć nic z jej darów, nie zmarnować dla niej jednego uczucia i nic nie mieć, cobyrm jej tutaj porzucić miał. Gdyby pan zechciał mnie zrozumieć, toby mi musiał przyznać, żem bardzo wyrachowany. Śmierć jest dziedziczką materji. Czyż warto dla niej pracować?
— Ależ, chłopcze, gdyby tak każdy myślał, toby świat stał się pustynią, a ludzie fakirami!
— Nie, panie, światby był rajem, gdyby tu każdy uważał się za robotnika, na przyszłość: gdyby wyrobnikiem wieczności był możny i ubogi, młody i stary, mądry i niezdolny; gdyby walka o byt, ta wściekła, zajadła, była walką o byt tameczny, hen, dokąd duch uleci! Gdyby to życie przestało być dla ludzi celem i wszystkiem, a było tylko służbą terminową na nagrodę i zapłatę po odbyciu lat i obowiązku. Przecie ja, panie, na fakira nie wyglądam, ile mocy i sił pracuję, zabiegam i staram się, opuszczę raczej pacierz, niż troskę o jaki drobiazg w fabryce. Do roboty idę z weselem, w wolnej chwili zaśmieję się z kolegami i pożartuję, w święto odwiedzam znajomych. Tylko ja to wszystko czynię, myśląc o zapłacie, a takim na nią chciwy, że wciąż ją rachuję, zawsze rad nadliczbowej pracy, byle mi tam nie przepadła.
— To jest szczytne, ale niedostępne dla ogółu. Ty jesteś wyjątkiem wybranym, duch twój jest zdolny to czuć i dokonać, ale to nie reguła. Ty jesteś mocarzem ducha.
— Nie, panie! Duch każdy jest Boży, jeśli go nie damy zabić materji, lub oszukać jurystyce szatana. To nie szczytne, co ja mówię, to bardzo łatwe nawet, a byle raz spróbować, to samo z siebie wypływa dalej. I to reguła, panie. Reguła dla każdego, co Chrztu krzywoprzysięzcą być nie chce. I jam nie żaden mocarz, anim mądry. Dwie kartki katechizmu nauczyły mnie całej tej mądrości i tylkom się całe życie starał spełniać to rozkazanie. Jeśli mi Ulm chłopaka odda, postawię go na ścieżce mojej i będę kroki prowadził, aż się sam wzmocni. Skoro poczuje w duszy moją szczęśliwość, dopiero wtedy w świat go uwolnię spokojny. Za nic on wtedy nie odda duszy swej, tak się nią radować będzie.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/287
Ta strona została przepisana.