com, wydano polecenie, aby chłopcom nie pozwolono próżnować.
Rudolf był pewien, że rozkaz podobny, bezprawny, wywoła protest ze strony Dyzmy, że ujrzy go w kantorze i będzie miał sposobność zbesztać za czytelnię.
Mylił się jednak. Następnego dnia już zastał Dyzmę w sali warsztatów, noszącego za swym Niemcem narzędzia, spełniającego rozkazy, jak uciechę, a Franka ze zwykłą łagodną twarzą przy warsztacie ślusarskim, znoszącego w milczeniu wymysły majstra.
Tiede zaś wskutek straty pomocnika, którego polubił jak syna, klął dyrektora za oczy, a w oczy patrzał nań, jak na wilka.
Przyszły paki książek i rozeszły się po fabryce. Były to książki poważne i specjalne, trochę podróży, swojskich powieści, arcydzieła poetów. Rozeszły się, podobały, i znów Dyzma wysłał pięćdziesiąt rubli na czasopisma.
Fust powiadomiony o tem, pomimo krytyki pasierba, pochwalił:
— Niech czytają i myślą, i owszem. I dla nas przecież książka i gazeta stanowią odpoczynek i zabawę.
— Obchodzili się dotychczas bez tego. Nie brak im pieniędzy widocznie.
— Tem lepiej. Nędza nie doskonali. Obchodzili się, bo im nikt tej myśli nie poddał.
Czasopisma zaczęły przychodzić, roznosić między tę ludność kilkutysięczną, zapleśniałą, zacofaną, nowe odkrycia, nowe wieści, budzić zajęcie, rozszerzać horyzont poza ciasny obrąb Holendrów i maszynowej pracy.
Fust nic więcej o tej sprawie nie niówił, ale pewnego dnia zatrzymał się w foluszu, gdzie mechanik coś narządzał i fukał na Dyzmę, że mu nie dobrze podaje śruby.
Chłopak znosił w milczeniu, wytężając całą swą dobrą wolę i uwagę, aby dogodzić.
Przyglądał mu się wuj uważnie.
Chłopak urósł jeszcze przez te kilka miesięcy i jeszcze bardziej schudł, a przecie jeszcze hartowniej wyglądał i już nic dziecinnego nie miał w swej twarzy. Patrzała mu z oczu powaga i rozum, a zarazem taka
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/36
Ta strona została przepisana.