bawią, grają w karty, teraz piwo skwaśniało. Jak tak będzie miesiąc drugi i trzeci, to poco mnie samemu w traktjerze siedzieć i rachować, ile dołożę do tego interesu? Tyle mam co z Niemców. Polaków to ja muszę iść zobaczyć do fabryki.
— Musiałeś ich zanadto wyzyskiwać, to się zbuntowali.
— Co to wyzyskiwać! Jak? Dwadzieścia lat żyję z nimi, a oni ze mną, i byli radzi!
— I będą znowu radzi, jak się wyburczą.
— Oni wcale nie burczą, oni pić nie chcą, ani w bilard grać, ani w karty się bawić, oni po domach siedzą, książki czytają, oni po lodzie ślizgają się, oni na fest powarjowali!
Rudolf ramionami wzruszył.
— Warjacja przejdzie, a oberża zostanie.
— Oby Bóg słyszał słowa jasnego pana, bo ja bardzo jestem niespokojny! Teraz to oni śpiewają. Nu, to bardzo dobra zabawa, ale kto śpiewa, temu gardło schnie — więc czemu oni nie śpiewają w traktjerze, gdzie jest piwo, i owocowe kwasy, i lemonjada, i wódka?.
— Kto śpiewa znowu?
— Wszystka młodzież, może trzydziestu. Młody Balcer to jemi dyryguje. Pięknie śpiewają. Niema co powiedzieć — ale nie u mnie. Niech jasny pan o mnie pomyśli!... Ja sługa wierny, ja daję dochód. Ze mną teraz źle się dzieje, bardzo źle!
Biadał długo w ten sposób, dyskretnie lawirując, nie wymieniając nazwisk i wciąż się polecając łaskawej opiece. Rudolf go odprawił, czując, że dochód z oberży stać się może problematycznym.
Zawołał też zaraz dozorcę porządku w fabryce.
— Czy to prawda, że do oberży nikt nie uczęszcza? — spytał go.
— Prawda, panie dyrektorze; od miesiąca nie było tam ani razu burdy nocnej.
— A cóż to za śpiewy urządza młodzież?
— Zebrało się kilkunastu i ułożyli chór. Po dziesiątej rozchodzą się regularnie po domach.
— To dobrze. Możesz odejść.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/39
Ta strona została przepisana.