Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

— Dlaczego? Co w tem złego? — zdziwił się dobroduszny palacz.
— Bo dyrektor go nie cierpi i mógł na złość odmówić.
— Doprawdy? O, tegom sobie nie spenetrował! — zamruczał stary i odszedł, rozmyślając, za co właściwie dyrektor mógł mieć złość do ukochanego ich Kryszpina.
Kapela przecie była i uzyskała sankcję władzy, a na drugi dzień po robocie zjawili się przed pałacem, korzystając, że noc była pogodna i niemroźna. Właściciele wieczerzali, gdy naraz rozległy się skrzypce, i basetla, aż panna Tony się uśmiechnęła na raźne dźwięki, a Fust jeść przestał i ręką i nogą takt znaczył.
Rudolf wyszedł na ganek i zawołał ich do sieni. Zapalono lampy i ustawili się zarumienieni od zimna i wzruszenia popisu.
Prym trzymał chłopak Wernera, który dotąd sławny był ze swych swawoli i pijatyk, drugie skrzypce miał Roch Kowalik, który przy żadnem zajęciu utrzymać się nie mógł, przeważnie wałęsał się po fabryce, w pogardzie ogólnej miany. Na klarnecie wygwizdywał Abel, Don-Żuan wśród fabrykantek, a w bęben walił beznogi syn ślusarza, który z powodu kalectwa często zapadał i mało co mógł zarobić.
Wogóle zbierana to była drużyna z różnych fabrycznych urwisów i nieuków, lubiących lekki chleb. Było wśród nich tylko dwóch, których z tą zgrają swawolną i nieporządną zbratała muzyka i może umyślna wola organizatorów, Kryszpina i Balcera.
Był to Paweł Łysiak, syn palacza, który dzięki swym zdolnościom, pracy i statkowi, dobił się posady pomocnika tkaczmajstra i pomimo młodych lat szanowany był ogólnie, i Franek Kryszpin. Paweł grał na kornecie, Kryszpin, kryjąc się za jego plecy, dmuchał we flet, tak zalękniony widokiem dyrektora, że nim dreszcz wstrząsał nerwowy.
Gdy ostatnie takty przebrzmiały, Kudolf zbliżył się do nich.
— Bardzo dobrze. Dziękuję wam. Dajże Werner skrzypce!
Ale Werner skrzypce za siebie schował.