Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/44

Ta strona została skorygowana.

— Dziękujemy państwu, nie weźmiemy zapłaty! — rzekł. — Przyszliśmy w gościnę, zagraliśmy z ochoty. Może państwo życzą sobie jeszcze drugi kawałek?
— Grajcie, grajcie, błazny! — zaśmiał się Fust. — Może przecie i z was urwisów będę miał pociechę i spokojnie dacie stróżom nocować.
— Niema czasu próżnować — odparł, ośmielając się Kowalik. — Co wieczór nas pan Balcer musztruje, a pan Kryszpin chwali. Trzeba zakasować wszystkich muzykantów w powiecie, inaczej wstyd!
Werner smyczkiem dał znak. Poszeptali ze sobą i zaczęli grać walca.
Wtedy Fust zwrócił się do panny Tony.
— Poczęstujże tych urwisów, kiedy zapłaty nie chcą!
Było to coś niesłychanego dotąd. W pałacowej sieni lokaje ustawili stół, panna Tony hojnie dała piwa i zakąsek. Uczta zakończyła popis kapeli, do której zasiadł też Fust, a Rudolf trącił się kuflem z Pawłem Łysiakiem.
Przez okna gapie się temu przyglądali, szepcząc dziwa. Między nich wcisnął się Dyzma z Balcerem, niespokojni trochę, aby ich nowonawróceni pupile nie podrwili głową, upojeni powodzeniem.
Ale oni zachowywali się przystojnie. Niesłychana łaska pańska utrwaliła ich świeżo nabyty honor i dobrą sławę. Poczuli się ludźmi.
A Fust tymczasem rozpytywał Wernera o historję ich związku.
— Włóczyliśmy się słuchać śpiewów, a każdy z nas potrosze rzępolić umiał, ten na skrzypcach, ów na harmonji. Raz, wychodząc od Balcerów, pan Kryszpin na nas się natknął: — „Ot, powiada, zamiast słuchać, moglibyście wy grać. Miałaby fabryka swoją kapelę, a wy ładny grosz“.
Podobało się to nam, poszliśmy do niego na drugi dzień. „Róbmy kapelę!“ — wołamy. — „Dobrze — on mówi — tylko się starszych poradzę!“
Poradził się, pana Balcera namówił i zaraz nas zebrali. Musieliśmy statut — podpisać.
— Oho, to i statut macie?