Chleb i kasza z łaski pana jest i pan ich przyodział na święta.
— Cóż, Dyzma, może marzy o wyższej posadzie?
— Dyzma, proszę pana, marzy tylko, żeby spełnić dobrze to, co mu wyznaczono. Nie poniża go podrzędne stanowisko, jak, gdyby złym był, nie podwyższyłoby najznakomitsze!
Fust się zasępił i do kuchni się wycofał.
— Kto to zbudował? — spytał, wskazując model na warsztacie.
— To Franek na gwiazdkę dla Elżuni! — uśmiechnęła się staruszka.
— Błazen ma powołanie do mechaniki. Może chcecie, abym go umieścił w warsztacie?
— Ja nie decyduję, proszę pana. Jeśli pan pyta, to Dyzma niech tem rozporządza.
— Więc to on u was jest głową rodziny?
— A jakże, panie. Czyżby był takim, jak jest, gdyby nie czuł swej powagi i obowiązku?
Fust oglądany modelik napowrót na warsztacie umieścił i rzekł, sięgając do kieszeni:
— Więc może bez Dyzmy zezwolenia pani nie przyjmie ode mnie upominku na święta?
Staruszka cofnęła się o krok.
— Nie przyjmę, panie. Dziękuję! — odparła żywo.
Fust poczerwieniał obrazą.
— No, jak sobie pani chce. Ja błazna prosić nie będę!
Kapelusz nasunął na głowę i mruknąwszy pożegnanie, wyszedł.
Całą godzinę, nim chłopcy przyszli na obiad, staruszka spędziła na rozmyślaniu, czy dobrze postąpiła. Zaraz też opowiedziała Dyzmie o odwiedzinach wuja.
Chłopak mało się tem zajął, bo się ogniście spieszył, chcąc jeszcze przed dzwonkiem napisać list w interesie czytelni do przyjaciela, Stacha Olekszyca. Franek też połykał prędko obiad, zerkając na warsztat.
— Dziękuję babuni, że nie przyjęła jałmużny od dziedzica — zdecydował wreszcie Dyzma — Jeśli to gratyfikacja za dobrą służbę, niech mi ją da publicznie
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/48
Ta strona została przepisana.