w kantorze. A tak, ukradkiem, to jakby nas się wstydził, lub ukrywał przed dyrektorem. Poco nam to?
— A mój młyn chwalił! — uśmiechnął się Franek.
— Chwalił i pytał, że może chcesz pracować w warsztatach.
Chłopcu zaświeciły oczy, ale nim odpowiedział, spojrzał na brata pytająco.
— Znowu zmiany! — rzekł Dyzma. — Co kilka miesięcy nowa nauka, nowy fach. I czemże ty będziesz w ten sposób? Ja sam widzę, że cię maszyny nęcą, ale ten rok w ślusarni wzmocni ciebie i ze szczegółami obznajmi. Pocierp, Franku!
Ostatnie słowa powiedział z serdeczną prośbą, a za całą odpowiedź brat go za szyję objął i uścisnął.
Elżunia wpadła w tej chwili, w ręce klaszcząc, i skacząc jak ptaszek.
— Dostałam od panny Balcer Mickiewicza cały tom! — wołała, pokazując każdemu książkę.
— I dlatego nas nie pocałujesz! — upomnieli się obaj bracia jednocześnie.
Rzuciła się na szyję Dyzmie i całowała w oczy, w policzki, w usta, ocierając się o niego i tuląc, jak młode kocię; potem objęła wpół Franka i dała mu jabłko, wreszcie przypadła do kolan babki, szczebiotem i śmiechem napełniając całe mieszkanie.
— Wie babcia, pan Józef Balcer był dzisiaj na mojej lekcji i nawet mi podpowiadał.
— Czemuż on dzisiaj świętuje? — zagadnął Dyzma.
— Bo niezdrów. Powiedział mi, żem ładna. Czy to prawda, babuniu?
— Nie uważałam. Alboż ładność coś warta? Głupi tylko nią się cieszą.
— Więc pan Jóżef mnie pocałował potem, a panna Balcer za to go wygnała.
— Pozwalaj się całować, pozwalaj! — rzekł Dyzma. — Zaraz ci wąsy wyrosną, będziesz dopiero ładna.
— Ja też nie pozwalałam i rzuciłam na niego zeszyt, a potem zaraz wymyłam twarz mydłem. Ja nie chcę, żeby mi wąsy — rosły, ani żeby mnie pan Józef całował.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/49
Ta strona została skorygowana.