trzymajmy na składzie. Bardzo jestem za Maxem Obermannem.
Był to zdeklarowany konkurent panny Tony, daleki jej krewmy, wspólnik fabryki perkalów.
— Niech sobą się rozporządza wedle woli. Obermann trudny w interesie i potrzebuje pieniędzy.
— To ją wyposażymy. Lepiej za mego życia, niż potem. Zobaczysz.
Ale panna Tony odmawiała Obermannowi, gdyż nie widziała potrzeby ryzykować swego posagu w perkale. Marzeniem jej był kupiec solidny, któryby kapitału nie potrzebował. Panna Tony chciała mieć bankowe bilety i trzymać je w biurku. Był to ostrożny gust kobiecy.
Pieniądze, interesa, cyfry pozbawiły tych dwoje, brata i siostrę, młodości, uczuć, ideałów, i zamknęły przed nimi wiele, bardzo wiele bram, których złoto nie otworzy, a po za któremi leżą skarby bez pozycji na giełdowej cedule.
I upływały tak bezpowrotnie najpiękniejsze ich lata, jak karty pamiętnika, na których ludzie piszą krwią swe szczęśliwe niedole i łzawe upojenia, a oni je zastawiali szeregiem cyfr i wyrachowań dni życia ojczyma.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Znowu rok minął, dobiegał kresu. Całe Holendry jarzyły się światłem, dyszały weselem, rozbrzmiewały tysiącznemi okrzykami i śmiechem. Tylko w pałacu było monotonnie, szaro, powszednio. Po wieczerzy Rudolf wyszedł, pożegnawszy siostrę i ojczyma.
Zwykł on był w uroczyste święta osobiście sprawdzać porządek i bywał dla stróżów podwójnie surowy, wiedząc, że rozbawione i nietrzeźwe mrowie dopuszcza się wszelkich nieostrożności i nadużyć.
W osadzie bawiono się w najlepsze. Gromadki się snuły od domu do domu, gwar panował jak w ulu, słychać było turkot wielu wozów i bryczek, które odjeżdżały na Pasterkę do oddalonej o mil parę parafji.
Noc była wyiskrzona mroźna i cicha. Głos daleko szedł w czystem powietrzu, i na całą osadę rozlegała się kolęda, z którą śpiewacy przyszli najpierw do starej