prawda, każdy to widzi. Franek niech jedzie, ale spytajcie, czy was puszczą? Oto sęk!
Zaśmiał się wyzywająco, wziąwszy się w boki.
— Jak to nie puszczą! Kto? Pan Ulm? Ten mi jeszcze za to gratyfikację da! — odparł ze smętnym uśmiechem Dyzma.
— Kto? My! — rzekł tkaczmajster. — A nas jest trzy tysiące!
Kryszpin spojrzał na niego, poczerwieniał, oczy mu zabłysły, ale nie znalazł wyrazu odpowiedzi.
W tej chwili mechanik wszedł i rozmowa się urwała.
Mechanik był zły i przepity. Począł z góry burczeć na Dyzmę, dlaczego bez niego nie rozpoczął rewizji.
— Tobie w głowie spółki i akcje, a nie machiny. Mógłbyś przecie mnie starego wyręczyć i trochę się rozejrzeć po transmisjach.
— Niech pan na akcje nie wymyśla, bo przecie sklep swój będziemy mieli i sporo oszczędności.
— Róbcie, róbcie! Ja się podpiszę, jeśli na mój udział wkładu przyjmiecie połowę dzieci. Mam ich siedmioro — cały majątek.
— Przyjmiemy. Panna Emma i Anna będą sklepowemi, Fryc będzie na posyłki Ernest będzie towary woził z kolei, a żebyś pan i żonę dał, toby była gotowa kasjerka. Trzymam pana za słowo.
Mechanik się udobruchał i śmiał się.
— To ja ciebie trzymam za słowo! Pamiętaj, jak mnie co złego spotka, dzieciskom i kobiecie nie dasz zginąć!
— Nie damy, pewnie, ale niech pan zdrów żyje i pracuje z nami! — odparł chłopak z uśmiechem.
Robotnik wezwał ich w tej chwili do sąsiedniej sali, gdzie blok zgrzytał i zahaczał się nieprawidłowo. Mechanik obejrzał machinerję i kazał podać drabinkę.
— Może zatrzymać ruch? — spytał Dyzma, zaniepokojony szalonym obrotem zębatych kół i walców, pomiędzy które wciskał się gruby Niemiec.
— Nie trzeba. Jedną szrubę zakręcę i będzie fein, Podaj-no klucz!
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/59
Ta strona została przepisana.