Młodzieniec cierpiał dotkliwie, chociaż się do tego nie przyznawał i swobodnie rozmawiał z ojczymem:
— Cóż? Prosty wypadek! Śledztwo się odbędzie dla formy. Turski młody zajmie miejsce Millera.
— A wdowa i dzieci?
— Niech chodzą do warsztatów. Czworo może zarabiać. Nie możemy przecie karmić darmozjadów, dlatego, że stary pijak samochcąc szukał śmierci.
— Kryszpin dzielnie się sprawił.
— Tak. Tylko, mi na wstępie dawał moralne nauki, żebym nie krzyczał, mówiąc do robotników. Byłbym go obił w innej chwili, i sądzę, że do tego dojdzie.
— Tak, to harda sztuka, ale zakładając drąg, ryzykował, że i jego wciągnie. Ot, ta stara Kryszpinowa wyhodowała mu tęgie rogi! Zresztą sprawia się wzorowo. Nie prawdaż?
— Tak, tylko nam całą fabrykę zbuntuje.
— Co znowu! Boisz się go?
— Ja? — oburzył się Rudolf. — Rozdepczę stu takich Kryszpinów! On jeszcze nie zna kaprysów tłumu. Opamięta się, gdy pozna na własnej skórze. Tymczasem niech się łatwą władzą nacieszy. Będzie kiedyś inny!
Opatrzył sam sobie skaleczenie i ruszył do kantoru.
Fabrykę całą wypadek przygnębił. Nie słychać było zwykłej swobody i gwaru. Mówiono tylko o jednem wciąż, komentowano nieszczęście, ubolewano nad sierotami, wieczorem tłumy nawiedzały zwłoki.
Na pogrzebie, który się odbył nazajutrz wieczorem, stary Werner, pełniący u Niemców obowiązek pastora, przemówił rzewnie do zebranych, opiece fabryki polecając wdowę i sieroty, gdyż już wiedziano z kantoru, że zapomogi nie dostaną.
Były szemrania ciche, były wymowne milczenia. Millerowa dotąd nie zarabiała na życie, i za późno jej będzie zaprzęgać się do ciężkiej warsztatowej pracy. Dzieci były w połowie drobne i niezaradne, najstarszy chłopiec suchotnik.
Powracając z pogrzebu, Dyzma szedł zamyślony obok Balcera, słuchając tych wszystkich uwag i nie wtrącając słowa.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/63
Ta strona została przepisana.