— Przypominam sobie. Żona pańska ciężko chorowała wówczas.
— To, to! Co za pamięć u pani dobrodziejki! Wyleczył ją pan doktor! Ach co to był za mądry doktor! Drugiego takiego my już tutaj nie mieli. Po nim przyjechał jakiś fuszer, to ten zarznął moją żonę!
— Owdowiałeś, panie Glejberson? — rzekła staruszka, robiąc znak na Franka, aby gościowi podał krzesło.
Po wielu certowaniach i przeprosinach Żyd usiadł w przyzwoitej od stołu odległości i dalej rzecz ciągnął:
— Tak jest, owdowiałem z czworgiem małych dzieci. Co to za koszt był i niewygoda, to nie opisać! Ten interes mnie kosztował tysiąc rubli, nim mi swaty znaleźli drugą żonę. No, ta, dzięki Bogu, doktora nigdy nie potrzebowała i zdrowe ma dzieci.
— Ileż masz dzieci, panie Glejberson? — spytał Dyzma, widząc, że gość się zabiera do długiej wizyty, i że jeśli ma jaki interes, to wypowie go na końcu.
— Dzieci? Dużo! — odparł wymijająco. — Czterem córkom musiałem już posag dać i dwom synom też. Młodsze uczą się w domu, trochę nam pomagają. At, w naszem biednem życiu, to każde musi ciężko pracować na kawałek chleba.
Pogładził swą długą, szpakowatą brodę i westchnął.
— Ciężkie życie! Niech moje wrogi to mają, com ja zebrał z Holendrów.
— A jakeś pan dzieci wyposażył? — zaśmiał się Dyzma.
— Och, oniby dotąd siedzieli w domu, żeby czekali na posag z oberży i sklepu. Z tego ledwie na życie wystarczy, a ile kredytów przepadnie, to nie zliczyć, a ile się zniszczy, a rozleje, a potłucze, a ile zapłaci podatku i dzierżawy! Gwałtu, to bankructwo ten interes! Ja sobie handluję potrochu. Klinuję jaja, gęsi, bydło, czasem zboże. Najlepiej gęsi! Och, one to mnie na świecie trzymają; żeby nie gęsi, toby mnie ta oberża zakopała z żoną i dziećmi.
— A przecie ludzie się skarżą na drożyznę i wyzysk w oberży i sklepie — wtrącił Dyzma.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/86
Ta strona została przepisana.