— Kto się skarży? Kto!? — oburzył się Żyd — Ten, co mi winien i płacić nie chce. Czemu on się wtedy nie skarżył, jak mnie prosił o kredyt, jak miał chorą żonę, albo żenił syna, albo sam niedomagał, a w kasie swoje wybrał? Wtedy Glejberson był dobry! Owszem. Mnie właśnie gubi moje miękkie serce, ja nie mogę na biedę patrzeć i nie dopomóc. Dam na kredyt raz, drugi, zanotuję, czekam, ile mogę, potem się upomnę. Ot i wróg gotów! Glejberson lichwiarz, szachraj, pijawka! Dlaczego? Bo oni nigdy swego długu sobie nie notują. Albo i pieniądze? Ten pożyczy rubla, ten trzy, ten dziesięć. Oni myślą, że u mnie fabryka asygnat. Jak zaliczę procent — awantura, bunt, krzyk! A niechże mi pan swym delikatnym rozumem powie, czy na świecie może co być bez procentu? W naszej wierze bezdzietny człowiek jest pogardzony, bo nie daje procentu. Wszystko mnożyć się musi, od fasoli do rubla! Oni tego zrozumieć nie chcą, wolą przeklinać Glejbersona.
— Jakiż pan procent bierzesz?
— Jaki? — Rozmaity. Połowa należności ginie, bo ja po sądach ich włóczyć nie mam serca. Myśli pan, wiele mam ze wszystkiego? Dwanaście procent całej parady.
— A toć Skowroński mi mówił, że płaci panu trzy grosze od rubla tygodniowo.
— A ile on winien? Piętnaście rubli. A czemu on nie policzy, że jego szwagier Bracki umarł i zabrał ze sobą moich piędziesiąt rubli?
— Więc pan chcesz tę sumę odbić w ten sposób na Skowrońskim?
— Ja nie chcę, ja tylko powiadam, że każdy litość ma i trzyma stronę moich wrogów, a nad moim losem nikt się nie zastanowi. Nikt nie rozumie, ile ja pracuję.
— Tak, ale panu praca daje widoczne rezultaty. Wyposażył pan dzieci, ma pan towar w sklepie, dostatek w domu, bakałarza przy dzieciach, dom własny na wsi, gotówkę do rozpożyczenia, a Skowroński biedny jest, chociaż pracuje on sam, żona, czworo dzieci i żadne nie trwoni grosza. Więc sądząc was dwuch, mimowoli uznaje się jego słuszność i myśli się, jakby mu dopomóc. Ma pan słuszność, że fabrykanci nie notują,
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/87
Ta strona została przepisana.