co wzięli na kredyt; zbytnia ufność, niedbalstwo i lenistwo... Powinno się im dawać na ich własny kwit, nigdy i nic bez tej formalności. Wtedy ustałyby kwestje i niezgody.
— Ale ustanie i targ. Do sklepu przybiega dziecko, posyłają sługę, a zawsze: Prędzej, prędzej! Kwitu żadne nie napisze; oni się kwitów boją, jak ognia.
— Bo musiały też być nadużywane!
— Pana oni kłamstwem karmili, a ja panu powiadam, że nie zazdroszczę temu, kto po mnie ten interes weźmie. Słyszę, oni sami chcą handlować, te tkacze, i foluszniki, i przędzalniki. Nu, niech próbują oni ten dzień przeklną, kiedy to im do głowy wlazło.
Rękoma strzepnął, jakby ze wstrętem.
— Mnie już ten interes niepotrzebny, ani ten miód, com w Holendrach miał całe życie. Pan wie, że w naszej okolicy drugi magnat jest?
— Nie, nic ja nie słyszę i nie wiem, co do mnie nie należy.
— Oj, to ja pierwszy panu dobrą nowinę powiem. Hrabski majątek już sprzedany, Lipowiec, co graniczy z Holendrami. Wasz pan Fust chciał kupić, ale młody nasz pan nie dopuścił i ot jest nowy sąsiad.
— Któż taki?
— Pan Brück z Berlina. To jest miljoner i bardzo handlowy człowiek. On kupił lasy i pola — wszystko. To jest teraz młode słońce, co spali Holendry. U niego teraz można dostać fein posadę, przy dobrej rekomendacji, a mój zięć jest jego komisantem. Oni ze sobą razem cygara palą i gadają. Mój zięć się z nim poznał w Królewcu i Lipowiec naraił.
— A któż tam z Holendrów pójdzie? Tam są tylko lasy, przez które przechodziłem parę razy, idąc do kościoła. Nikt z fabrykanta na drwala nie pójdzie.
— To pan się myli. Lasy są towarowe, a są i fabryczne. W Lipowcu będzie jedno i drugie. Będzie tartak, fabryka kół, będą pędzić terpentynę, palić potaż, budować domy. Co tylko z drzewa się robi, wszystko będzie. A dalej będzie papiernia, krochmalnia, gorzelnia, cegielnia i wielkie młyny. No, co pan myśli, zabraknie posad?
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/88
Ta strona została przepisana.