— Oni obaj stanowią tu jedność.
— I ja dotąd tak myślałem! — mruknął do siebie Skin, a głośno spytał: — Gdzież Dyzma?
— Poszedł do Lipowca. Nowy nabywca daje mu posadę.
— Jaką?
— Dozorcy robót i dostaw. Trzysta rubli pensji i wygody.
— Oho, Brück prędko o nim się dowiedział! Ma węch. Tylko czy dostanie tak łatwo, to kwestja. I jakże pani mu pozwala nas odstąpić? Ot, myślałem, że w pani mamy sprzymierzeńca...
— I macie, rzetelnie. Ale zastanów się pan sam nad losem chłopaka! Czy może on zostawać wbrew woli zwierzchników, spotykać co krok ich niechęć? A przytem on sam całe życie będzie za mechanikiem narzędzia nosił, i ani zamarzy o czemś świetniejszem, ani będzie się czuł upośledzonym. Ale Franek drży do nauki, Elżuni powinniśmy wychowanie dać, aby gdy dorośnie, miała kawałek chleba. Dyzma im ojca zastępuje, musi o nich myśleć.
— To prawda! — uznał Skin. — Czemuż tedy odrzuciła pani zapomogę Fusta?
— Bo ją dawał pokątnie i potajemnie, jakby się tego czynu wstydził.
— On jest w fałszywej pozycji. Musi się z wielu względami rachować. Pani to rozumie. Niech pani to Dyzmie wyjaśni! — Bywają różne okoliczności...
— Nie mogę przecie zachwalać Dyzmie tchórzostwa i fałszu, wynajdując inne nazwy, dlatego, że to jego wuj popełnia. On jest samą odwagą i prawdą — mój chłopak.
— Pan Fust zna go i ceni, ale okazać nie może dla dobra samego Dyzmy. Trzeba się z temi warunkami pogodzić. Stary jest zacny człowiek, ale ociężał i rad mieć w domu spokój. Co to dziwnego? Okazał przecie serce, gdy was z Warszawy sprowadził.
— Chłopcy mu też za to wdzięcznie służyli i nie zawinili w niczem. Dyzma się raczej spodziewał śmierci, niż wydalenia.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/94
Ta strona została przepisana.