— Niema młodego. Wczoraj stary przyjechał.
— Jest tutaj? — wskazał pałac.
— Nie. W tamtej oficynie mieszka.
Dyzma poszedł we wskazanym kierunku i z ganku otworzył pierwsze drzwi na prawo. Znalazł się w pokoju świeżo wybielonym i dość nagim; wypadł na niego z okropnym hałasem dog ulmski, wzrostu sporego źrebaka. Wypadł, ale o krok od niego stanął, obejrzał, obwąckał i legł na podłodze.
— Tyras, kto tam? ozwał się z dalszych pokojów głos kobiecy.
Tyras w odpowiedzi uderzył parę razy o podłogę swym potężnym ogonem.
Kobieta ukazała się w progu.
Była to piętnastoletnia dziewczyna, wątła i szczupła, z bardzo ładną i łagodną twarzyczką. Spojrzała pytająco na chłopaka.
— Mam interes do pana Brücka — rzekł, kłaniając się.
— Ojciec śpi w tej chwili. Proszę zaczekać! — odparła, wskazując mu u okna krzesło.
Bozmawiali po niemiecku. Język ten Dyzma nieźle posiadał z powodu kilkoletniej służby u pana Schulza. Ojciec go uczył początkowo, teraz chłopak z wdzięcznością go wspomniał, myśląc, jak mu to będzie niezbędnem w nowej służbie.
— To szczęście, że pana mój Tyras nie obalił! — rzekła dziewczynka, odwołując psa.
— Mnie żaden pies nie zaczepi! — uśmiechnął się.
— Dlaczego?
— Bo się ich nie boję, a bardzo lubię!
— O! Tyrasaby pan nie pogłaskał bezkarnie!
Chłopak pochylił się i rękę przesunął po łbie doga. Ten spojrzał zdziwiony, potem łaskawy i poruszył ogonem.
— Osobliwość! To mu się zdarza pierwszy raz. Odurzony jest jeszcze podróżą i nie czuje się u siebie. Inaczej ugryzłby pana. Naprawdę, on zna tylko ojca i mnie. A pan ma psa wdasnego?
— Nie. Miałem, ale został w Warszawie.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/96
Ta strona została przepisana.