Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pieniądze! Więc ty znajdujesz, że mój genjusz nosi zatłuszczony mieszek, a moje marzenie — liczyć brudne asygnaty.
Trochę krwi wystąpiło na mizerną twarz kobiety. Chciała coś odpowiedzieć żywo, ale zmarszczyła tylko brwi i odparła prozaicznem pytaniem:
— Czy podać ci obiad?
— Dziękuję. Dosyć wąchać na schodach te preparaty, żeby stracić smak, a dostać wstrętu!
Kobieta jak automat zwróciła się do sypialni.
Wtedy on, rozdrażniony jej chłodem, zerwał się, zmiął list gwałtownie i cisnął go jej pod nogi.
— Masz, depcz, jakeś mi wszystko podeptała! — krzyknął z wybuchem wściekłości.
Kobieta usunęła się — stanęła — i nie straciła cierpliwości.
— Dobij mnie zatem, niech raz będzie tej męce koniec! — zawołała rozpacznie. — Będziemy oboje wyzwoleni!
— Ty! Więc i ty masz aspiracje jakieś, więc ja ciebie krępuję. Duch zapoznany i udręczony! Cha, cha! Więc to ty jesteś ofiarą. Dałaś mi takie bajeczne szczęście, a ja jestem nienasycony tyran, ludożerca, kat!
— Nie, tylko lekkomyślnik, fantastyk i egoista. Kłamałeś mi kiedyś miłość — wierzyłam ci; przysięgałeś mi opiekę i szczęście, nie dotrzymałeś przysiąg. Teraz niczego od ciebie nie pragnę, nie wymagam, tylko najelementarniejszej delikatności i spokoju, i tego mi