Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

i gniewu, nie mogła się od uśmiechu powstrzymać, chłopak schował się do drugiego pokoju, dusząc się ze śmiechu za jakąś skrzynkę.
Pan Karol naturalnie nie śpieszył się teraz zpowrotem. Stary wyczerpał repertuar klątw, wysapał się i znowu księgi zaczął wertować. Stankarowa obsługiwała kupujących — godziny mijały.
Wreszcie stary się zerwał i rzekł:
— Pani pewnie wie, gdzie on siedzi. Pani jest z nim w zmowie. On pani pewnie osobno płaci za oszukiwanie i rujnowanie mnie! Toć on w tym miesiącu wydał, nie wiedzieć na co, sto dwadzieścia trzy ruble. Pani wie, ile na to trzeba wyhodować lewkonij? To jest zgroza. Ja was oboje wygonię!
— Ja sama odejdę. Do obowiązków moich nie należy słuchanie pana impertynencyj — zawołała, wyprowadzona z cierpliwości.
Rzuciła trzymane w ręku kwiaty, porwała kapelusz i okrycie i wypadła na ulicę, bliska płaczu z rozdrażnienia.
Jednym tchem opowiedziała wszystko w domu Zarębiance.
— Wolę umrzeć z głodu, jak wrócić do tego gbura — zakończyła.
— Musiał dostać tańszą — i zrobił awanturę. No, ja się z nim jutro porachuję.
Stankarowa z rachunku tego otrzymała połowę należności i przekonanie, że pracowała pilnie i uczciwie