Odrachowała należność i dodała:
— Naprawdę — mogłybyśmy już ułożyć się na przyszłość. Jabym panią bardzo chętnie chciała mieć na stałe. Mieszkanie i utrzymanie miałaby tu pani i to samo wynagrodzenie, ale pod warunkiem, że pani zostanie aż do mojej śmierci. Nie lubię nowych twarzy i zmian.
— Nie mogę przyjąć propozycji. Mam dziecko!
— Dziecko ma pani! Pierwszy raz słyszę. Gdzież ono jest?
— Panna Zarębianka się opiekuje.
— Więc pani już wdowa?
— Nie, mam męża, ale mieszka w Paryżu! Jest malarzem.
Staruszka badawczo jej się przyglądała.
— To szczególne! — zamruczała i już nie pytała dalej.
Dopiero wieczorem, żegnając ją, rzekła:
— Zapewne mąż pani zechce zabrać do siebie żonę i dziecko? Żałuję, żem pierwej nie znała domowych pani stosunków.
— Mąż mnie nie zabierze! — odparła lakonicznie. Będę służyć, dopóki się pani hrabinie podoba mnie zatrzymać. Jestem wolna.
— Tak się to mówi, ale... — i urwała, machnąwszy ręką.
Od tego dnia stała się bardziej etykietalną i sztywną i już nie wspominała, jak pierwej, o projektach nadal.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.