Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

Michał skłonił się i wyszedł. Wsiadł w pierwszą spotkaną dorożkę i z bijącem sercem jechał na Chmielną. Czytelnię łatwo odnalazł, zadzwonił, otworzyła mu sama Tola, tak radośnie uśmiechnięta, taka promienna, że oczu od niej oderwać nie mógł i wyszeptał:
— Jakaż pani piękna!
Pociągnęła go za sobą do jadalni, przedstawiła Zarębiance i pani Natalji i opowiedziała prędko, śmiejąc się przez łzy wzruszenia, jak ją uratowały od zguby, jak im zawdzięcza życie. O mężu powiedziała krótko:
— Wyjechał. Źle mu tu było. Tam mu się podobno dobrze powodzi.
A potem usiadła obok niego i poczęła pytać:
— Dawno pan był w Ługach? Jak stryj się ma? Niech pan wszystko opowiada, całe te trzy lata.
— Zaraz po pani wyjeździe chciał pan Łużycki majątek sprzedać. Nawet już się o cenę umówił z plenipotentem hrabiego, panem Wichrowskim.
— Jakto? Ten mój hrabia miał kupić? — zawołała.
— Tak, nasz hrabia! — uśmiechnął się. — Ale go wtedy w kraju nie było, Wichrowski wahał się z ostateczną decyzją bez niego, a potem pan Łużycki rozmyślił się i odmówił.
Wtedy mi matka zmarła, grad wybił zboże, spalił się dom mieszkalny — sam zachorowałem na tyfus. Zebrały się biedy kupą, jak to one lubią w gościnę do kogo przychodzić i musiałem przed nimi z Brzezin ustąpić. Chorowałem z pół roku w Ługach, gdzie mnie