Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/166

Ta strona została skorygowana.

i co tam będzie potrzeba. Tylko jeszcze jedno. Nie trzeba, by kto wiedział, com za jeden. Ułóżcie, jaką chcecie bajeczkę dla ludzi.
— To się rozumie. Wziąłem sobie ucznia, krewnego z prowincji — ot, naprzykład, Jan Korczyński się nazywa, mieszka przy familji, a do mnie na naukę przychodzi. Już o to niech pan hrabia będzie spokojny. Nikt podejrzenia mieć nie będzie. Ale co zakład, to pan hrabia przegra! — Uśmiechnął się dobrodusznie.
— Więc możemy zaraz dzisiaj zacząć robotę.
— Ha, no! Jak panu hrabiemu pilno, to można. Mam tu gdzieś trochę suchej lipiny. Proszę zaczynać heblować!
Zakrzątnął się stary. Dobył z pod łóżka deskę, zapalił lampę nad warsztatem, przygotował narzędzia Hrabia zdjął palto i wziął do rąk hebel.
Po chwili zdjął i surdut, a pomimo to potem się wnet okrył, omdlały mu ręce, nieznośnie bolał kark i krzyże, a deska wciąż była nierówna, poszarpana, podarta.
Tak się mozolił godzinę, wreszcie narzędzie odłożył i wyprostował się. Paschalis hebel wziął i po chwili deska była już gładka.
— Ot, proszę pana hrabiego. Trzy grosze warta robota. Mnie się widzi, że pan jutro już nie przyjdzie, po tej próbie.