Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/168

Ta strona została skorygowana.

— A może! To wielkie państwo, to z rozkoszy już nie wie, co wymyśleć!
Tola zauważyła zmianę w usposobieniu hrabiego. Przychodził na obiad weselszy, jadł z apetytem, czasami lekko się uśmiechał. Podczas czytania siadał bliżej światła, brał papier, ołówek, rysował jakieś ornamenty, lub przeglądał wielkie infolja pełne wzorów rzeźby i budownictwa. Cieszyło to widocznie hrabinę, bo zaglądała często do rysunków. Raz, gdy się tak pochyliła nad jego głową, rzekła:
— Dlaczego ciebie, Romku, czuć żywicą. Czy używasz leśnej wody?
— Nie, nigdy — odparł z uśmiechem.
— Sośniną ciebie czuć — powtórzyła.
Stankarowa przypomniała sobie opowiadanie starej gospodyni i spojrzała na jego ręce. Zauważył jej wzrok i znowu się uśmiechnął. W parę dni potem w niedzielę Stankarowa spotkała go w ogrodzie. Zbierała narcyzy na rabacie przed cieplarnią, gdy nadszedł i rzekł bez żadnego wstępu:
— Należy się ode mnie podziękowanie pani za lekarstwo.
A gdy patrzyła zdziwiona, dodał:
— Pamięta pani swe zdanie przed kilku tygodniami, że byłbym zdrów, gdybym musiał pracować na chleb! Uczę się tego z bardzo pomyślnym rezultatem. Terminuję u stolarza. Chcę umieć fach, a potem sprawię sobie nędzę.