Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ładnieś się urządziła! Co to? Wpadłaś pewnie pod dorożkę?
— Napadł na mnie jakiś pijak, gonił, ścigał! Wzięłam dorożkę, on za mną wskoczył. Uciekałam, padłam na bruk, — opowiedziała urywanym szeptem.
Ruszył niecierpliwie ramionami.
— Ten dopiero miał za kim się uganiać — mruknął pogardliwie. — A z ciebie też typowa gęś wiejska. Ciekawym, co teraz będzie. Do wszystkich przyjemności domowego ogniska przybędzie mi niańczenie tego opętanego dziecka. Tfu!
Splunął, wyszedł z sypialni — i usiadłszy przy swym stole wziął głowę w ręce, i pogrążył się w ponurej zadumie.
I niewiadomo, które było nieszczęśliwsze, bardziej znękane dolą z ich dwojga — połączonych na życie wielką miłością!