Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/201

Ta strona została skorygowana.

miłość nie ostała, poco mają do śmierci dźwigać kajdany i znosić fikcyjny związek!
— Czy Łużycki pisał do niej o tem? — spytał.
— Nie. Nikt nie wie, gdzie ona jest nawet. Łużycki polecił mi z tobą się rozmówić, a jeśli się zgodzisz, to oddać ci ten list, abyś do niej wysłał, i złożyć ci pieniądze na rozwód — ile zechcesz.
— Oho, bardzo się staremu chce napowrót ją odzyskać. Ciekawym, czy jej równie pilno! A no, zostaw list, a pieniądze schowaj, i powiedz staremu, że ich nie potrzebuję. Jeśli zechcę odzyskać swobodę, to ją sobie sam kupię. — Brzezicki list na stole położył i wstał.
— Kiedy mi dasz wyraźną odpowiedź? — spytał.
— Ha, kiedy mi przyjdzie ochota tem się zająć — odparł. — Dopiekła mi baba i stary, niech trochę koło mnie potańczą.
Na tę odpowiedź Brzezicki poczerwieniał i wyszedł bez pożegnania.
Stankar także był podrażniony. Parę dni chodził nieswój, wreszcie zniknął z Warszawy, nic znajomym nie mówiąc, dokąd jedzie.
Wczesnym rankiem stanął w Grodnie, zajechał do hotelu, około południa wsiadł do dorożki i kazał się wieźć do ogrodu Czernikowej.
— Wiesz drogę? To gdzieś za miastem?
— Kawał drogi, ktoby starej nie znał. Toć codzień ją widuję. Spyszniała teraz, a na wiosnę to ją już licytować mieli.