Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/210

Ta strona została skorygowana.

— O tem się nie mówi! A dzieci niema?
— Jest jedno.
— To źle. A na utrzymanie daje?
— Daje.
— Zdrów na ciele i umyśle?
— Zdrów.
— No, to z jakiej racji ma być rozwód?
— Przecie panu mówię, że ją bije?
— Są na to świadkowie? Zaco ją bije?
— Jakto, zaco! Więc zaco bić wolno, a zaco nie?
Adwokat śmiał się z jej zaperzenia.
— A zna pani rusińskie przysłowie, że żonę trzeba „lubić jak duszę, a trząść jak gruszę“. Zresztą to pastwienie i katowanie to figura retoryczna. To jak strachy, wszyscy o tem mówią, ale nikt tego nie widział. Ja rozumiem, o co rzecz chodzi — ta protegowana pani, jakżeby to wyrazić, chciałaby zmienić męża i chciałaby to uczynić lojalnie — aktualny posiadacz temu nierad — no, i ma zapewne rację. Otóż najprostszy, najmniej kosztowny sposób — niech przyjmie protestantyzm i sprawa pójdzie jak po maśle.
Zarębianka porwała się oburzona.
— Ja pana proszę o radę poważną, a pan odpowiada ubliżającemi żartami. Ja nie proteguję jawnogrzesznic i te się bez opieki waszych statutów obchodzą. Żegnam pana!
I wyszła, trzęsąc się z gniewu.