— ani go zdobywać nie będę, ani starać odzyskać, ani zmienić. Może być dobrym lub złym, wdzięcznym lub niewdzięcznym. Dla mnie on istnieć przestał.
— Ej, byle wyzdrowiał, już ja pani zaręczam, że wasze pożycie się zmieni. Już ja go objaśnię, co za skarb posiada. Wróci pani szczęście.
— Moje szczęście! — uśmiechnęła się gorzko. — Jego może pan przekona i opamięta — ale mnie już nic i nikt.
— O! to pani pogańsko mściwa! Nie wierzę! Wszystkie urazy zagoi wyznanie winy i pokora.
— Wszystkie, oprócz sponiewieranej człowieczej godności — odparła tak twardo, że aż zdumiał i rzekł nieśmiało:
— Kobieta panuje i zwycięża dobrocią.
— Nie znam takich praw i warunków szczególnych dla kobiet. Nie chowałam się wśród ludzi i świata. Chował mnie stryj w pustelni i uczył tego, co sam za słuszne uważał. Nie mówił mi, bądź kobietą i daj się deptać — ale mówił: bądź człowiekiem — miej honor i bądź prawą. Dlatego wśród ludzi i świata niema dla mnie miejsca — bo obelg znosić nie umiem. Ale żem lekkomyślnie, dobrowolnie poddała się pod ludzkie prawa — znosić je będę.
— Pani życie chyba rachuje na godziny?
— O nie — na wieki, i stanie mi na nie sił!
Podeszła do chorego, rozmówiła się z dozorczynią i wyszła z pokoju.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/233
Ta strona została skorygowana.