Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

Piechotą schodził Tyrol i Bawarję i rysował. Pokaże mi wszystkie swe zbiory.
Była uradowana i zajęta. Łużycki się zamyślił, chciał coś rzec, ale się powstrzymał, i tak zajechali do Brzezin.
Gdy o zmierzchu wracali do domu, Tola była milcząca i zadumana, Łużycki chmurny. Wreszcie się odezwał:
— Ten malarz gładki chłopak i szczery. Tylko siedzi w nim niespokojna dusza. Boć talent ma, to widoczne, a sam wyznaje, że jest w nędzy. Więc widocznie rządzi się tylko fantazją i do niczego nie dojdzie.
— Bo on goni tylko za ideałem! — odparła Tola.
— Bardzo chwalebna gonitwa, ale do niej trzeba być wolnym od wszelkich obowiązków!
— Ale i spokojnym o byt materjalny.
— Racja! — mruknął lakonicznie.
Tego wieczora, całując ją na dobranoc, zauważył, że gorejące miała czoło, a oczy jakby senne.
— Możeś niezdrowa? — zapytał niespokojnie.
— Zdrowam, tylkom się zmęczyła! — odparła śpiesznie, z widoczną chęcią pozostania samą.
Zamknęła się w swoim pokoju, otworzyła okno i usiadła przy niem. Noc była księżycowa i ciepła, a dziewczyna pierwszy raz w życiu nie chciała spać, nie zmówiła pacierza, tylko siedziała tak bez ruchu, rozmarzona, z bijącem sercem — i słyszała gorące słowa: