ci to tak wytłumaczył! On cię do szczęścia prowadzi, a ja więżę — pastwię się — ozwał się wreszcie gorzko Łużycki. — W takiej grozie byłeś tu chowana, że mi nie śmiałaś wyznać swych uczuć, i pokryjomu przyjmowałaś oświadczyny obcego człowieka. Takeś mi się wypłaciła za moje przywiązanie. Teraz zapewne chcesz co rychlej mnie opuścić — i iść za nim! Naturalnie — poto przecie jesteś kobietą!
Rozśmiał się pogardliwie.
— Myślałem, że będziesz człowiekiem — aleś ty stworzona na niewolnicę. Możesz panować — ale ty marzysz, aby cię poniewierano i deptano. Kształciłem duszę twoją, a tobą tylko ciało rządzi. Teraz mi wstyd, żem takie mrzonki tyle lat karmił. Między nim i mną tyś wydała już wyrok — on chce walczyć — ja nie — boś ty już wybrała. Nie ja ciebie, aleś ty mnie skrzywdziła i obraziła śmiertelnie! Chcesz — idź sobie za nim — ja cię zatrzymywać nie będę; ale ty dla mnie i ja dla ciebie istnieć przestaniemy, jakby nas śmierć przegrodziła.
Tola rzuciła mu się do kolan.
— Tatku, proszę mi przebaczyć! — łkała.
— Co? Twoją lekkomyślność? Więc odmówisz mu i zostaniesz ze mną?
— Tatku, ja go kocham nad życie.
— Więc pozostaniesz przy nim?
— On kocha i tak nieszczęśliwy, biedny, sam!
Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.