Zarębianka utrzymywała z siostrą wdową czytelnię, a raczej wypożyczalnię książek. Oprócz tego ona tłumaczyła z angielskiego, a siostra zarabiała szyciem i haftem. Z tego żyły i kształciły chłopaka — syna wdowy.
Zimą, w długie wieczory, Zarębianka uczyła jeszcze czytać i pisać kilkoro dzieci z kamienicy — lokatorów poddaszy i suteren. Czas był tedy szczelnie zapełniony, zważywszy w dodatku, że książki swej czytelni sama oprawiała.
Stankarową poznała jako klientkę, a że gawędzić lubiła, więc wyciągnęła z kobiety, kto była i co porabiała. Zrazu Stankarowa płaciła i brała książki, potem wypożyczać przestała, ale przychodziła niekiedy po informację, radę, a czasem tylko, by posiedzieć w kącie i wypocząć. Miała już swoje ustronne miejsce, za szafą, a Zarębianka dawno wiedziała, co się u nich święci.
Nazajutrz po wypadku rzekła do siostry:
— Zastąp mnie do obiadu w czytelni. Pójdę się dowiedzieć, jak też się czuje Stankarowa, i trochę jej pomogę. Ta już syta jest małżeńskiego szczęścia.