— Wyjechał. Musiał wyjechać. Dostał bardzo korzystną ofertę do Paryża.
— I tak panią zostawił?
— Ja nie chciałam jechać! — szepnęła. Zapanowała chwila milczenia.
Zrozumiała Zarębianka, że między małżeństwem coś zaszło, czego badać nie pozwalała delikatność, i narazie nie wiedziała co rzec.
Ale wnet jej rezon wrócił.
— Więc kiedy tak — tem bardziej ma pani co myśleć o przyszłości samodzielnie. Mieszkanie dotychczasowe za duże — trzeba się z niego wyprowadzić, zająć jeden pokój, nie bawić się w kuchnie, a czas cały nie mrzonkom, a pracy poświęcić. Zaraz od jutra trzeba się tem zająć. Ja pani pomogę — a pokój nawet tu u nas się znajdzie. My odnajmujemy jeden — miesięcznie. Kiedy termin tej staruszki z pieskiem, Natalko? — zwróciła się do siostry.
— Za dwa tygodnie.
— Tymczasem przenocuje pani na kanapce w czytelni. No, to już załatwione. Teraz kwestja zajęcia. Coby też pani mogła robić?
Stankarowa uśmiechnęła się gorzko.
— Nic! Niech pani o tem nie myśli. Do niczego jestem, bo nie mam woli żyć.
— Ale, że śmierć na zawołanie nie przychodzi, żyć pani musi. Ma pani rodzinę?
— Nie, nie mam.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.