Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

i mydeł. Onegdaj był u nas i narzekał, że mu żona zasłabła, i chwilowo magazyn bez opieki. Byłoby to zajęcie chwilowe, ale zanim co lepszego się znajdzie, dobre i to. Najgorzej być bez roboty. Ja jestem chora, gdy nastanie lato i robota się urwie. Mój mały moją ma naturę. Rwie się to do pracy i żebym nie broniła, toby wieczorami, odrobiwszy lekcje, chodził do litografji, tu w podwórzu, tak go to korci.
Chłopak z nad książki głowę podniósł i rzekł:
— A cóż, mógłbym sobie co zarobić, na zeszyty, a nie prosić mamy o każdy grosz.
Stankarowa spojrzała na dziecko i pomyślała, że i te dziecinne usta naukę jej dają.
— A cóżbyś robił? — spytała.
Chłopak przypomniał jej dzieciństwo i Michasia Brzezickiego, który także tak pracować lubił i bez zajęcia nie był sekundy.
— Etykietybym rozcinał! — odparł. — Można przez jeden wieczór zarobić piętnaście groszy — odparł mały poważnie.
— Będzie pani miała z niego pociechę! — szepnęła Stankarowa.
Wdowa uśmiechnęła się łagodnie, spojrzała na syna, przestała szyć i pogładziła go po głowie.
Stankarowa patrzała na nich przez łzy i czuła, jak jej serce napełnia wielka moc kochania. Zerwała się, wsunęła się do sypialni, uklękła przy śpiącem dziecku swem i płakała cicho, z głębi duszy zbywając gorycz