Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo to prawda, co pan Karol pani prawi. On nijakich nie ma wypadków, ino siedzi u swojej panny, albo na rogu, w handlu. Niechnoby stary zwąchał — byłby dopiero wypadek!
— Pocóż zmyśla? Co mnie obchodzi, gdzie on bywa.
— Ano, bo mu wstyd, że na panią całą robotę zwalił, i boi się, by pani staremu nie doniosła, jak to panna Julja, co tu przed panią była. Nie każdy zechce robić za dwóch. Panna Julja zaraz gwałt podniosła. Bo i trudno wydołać!
— Ja postaram się wydołać!
Jej dogadzała teraz robota i nabierała z konieczności wprawy. Tylko gdy pan Karol wpadł wieczorem z nowym zapasem opowieści o nadzwyczajnych przeszkodach, rzekła mu:
— Niech pan się nie fatyguje zmyślać. Ile mogę, najlepiej zastępuję pana w magazynie i daję radę, więc może pan oddalać się, ile chce.
Zmieszał się bardzo, zaczął przepraszać, i tłumaczyć się, i wstyd mu było, więc przez kilka dni pracował gorliwie.
Ale pewnego popołudnia przyszła do sklepu elegancka dama, bardzo obrażona, spojrzała na Stankarową, potem na młodego człowieka, i rzekła:
— Ach tak! Teraz rozumiem pana postępowanie. Więc to jest nowa zabawka i zdobycz! Mam nadzieję, że pan więcej mego progu nie przestąpi!
— Ależ panno Marjo! Maniu! — zawołał przerażony.