Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/135

Ta strona została przepisana.

czemu nie dziwił i nad niczem nie zastanawiał. Kostusia nauczyła się chleb piec i warzyć posiłek, doić krowy i zielsko wieprzakowi zadawać, nauczyła się drwa rąbać i chodzić boso. Miał za to Sewer kąt cichy, a ona bezpieczny przytułek, gdzie do północy szyła grube dla mieszczan koszule albo łatała swe własne szmaty.
Mamka chodziła na zarobek. Zbierały po parę groszy każda, karmiły się nędznie, za to Sewerowi nic nie brakło. Posłanie miał najlepsze, odzież i bieliznę całą i czystą, jadła dostatek. Jakim kosztem i ofiarą, nie rozumiał tego...
Gospodarz był zadowolony z interesu. Często, wróciwszy z pola, a w święto po dniach całych przyglądał się Kostusi, uwijającej się po podwórzu. Rozmawiał z nią chętnie i przyjaźnie, tolerował niemego Sewera, mamki radził się w chorobach bydła i koni.
Przez miesiąc cały spokoju tej doli szarej nie zmąciło nic, najmniejsza kłótnia czy nieporozumienie. Z pól pozbierano zboża wszelkie, noce bywały już chłodne, a wieczory dłuższe, zaczęły deszcze padać na zasiewy jesienne.
Kostusi ręce stały się twarde i ciemne, policzki wpadły, członki wychudły. Nieraz o zmroku stawała na progu i zamyślona, posępnie pytała siebie, zmęczona, z uczuciem wstrętu mimowolnego, czy już tak życie ma całe upłynąć.
Sewer się nie poprawiał, pozostanie trupem takim na zawsze chyba. Nigdy na chwilę nie błysnęło nic w jego oczach i myśli. Swobody już nie oceniał, nie poznał jej; oprócz tych dwóch swoich wyrazów